Lubelski Sąd Elektryczny- czyli wielki sukces Ministerstwa Statystyki

Czyli dokładniej Wydział VI Cywilny Sądu Rejonowego Lublin- Zachód, szumnie zwany e-sądem. Zaczynając od końcówki tytułu- Ministerstwo (oficjalnie) Sprawiedliwości rozlicza wszystkich i wszystko na podstawie statystyki- każda rzecz, którą można odnotować statystycznie jest sukcesem lub porażką- za to inne nie istnieją. Niestety, tak się nieszczęśliwie składa, że sprawy bywają bardzo różne, a nawet charakterystyka spraw w różnych sądach, a zwłaszcza ich wydziałach jest bardzo różna. W bardzo dużym skrócie- kult statystyki promuje załatwianie spraw „na odwał” oraz kompletne patologie typu hurtowe wysyłanie aktów oskarżenia przez prokuratury w prostych sprawach (typu „prowadzenie pod wpływem”, czy „posiadanie”) oraz równie hurtowe umarzanie w sprawach skomplikowanych (typu przestępstwa gospodarcze).
Ale wracając do naszych owieczek. Rząd ogłasza wielkim sukcesem wprowadzenie e-sądu. Otóż ładnie odtrąbiono załatwienie 2 mln spraw. Wynik zaiste imponujący- zwłaszcza, że obsada tego sądu to jakieś 100 osób. Tylko jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. I te szczegóły są takie, że sąd ten można wręcz śmiało nazwać „diabelskim pomiotem”. Ani z sądem, ani z żadną podstawową sprawiedliwością nie ma on nic wspólnego- przynajmniej w realnej praktyce. Otóż- teoretycznie procedura wygląda tak, że powód przesyła do e-sądu elektroniczny pozew w którym przedstawia swoje żądanie i opisuje posiadane dowody. Dowodów tych nie załącza (bo nie ma jak) tylko obiecuje je przedstawić w razie przekazania sprawy do zwykłego postępowania. Oczywiście powód też wskazuje adres pozwanego.
I tu zaczyna się zabawa. Pierwszą rzeczą, o której należy pamiętać- to drobny fakt, że niezwykle istotnym uczestnikiem procesu w Polsce jest listonosz. A dokładniej to, że dwukrotnie awizowana i niepodjęta korespondencja jest uznawana za doręczoną. W praktyce oznacza to, że cyniczny wierzyciel podaje adres o którym wie, że jest nieaktualny licząc właśnie na zwykłe niepodjęcie korespondencji- w rzeczywistości sytuacja w której pismo wraca z adnotacją „adresat nie zamieszkuje” czy podobną jest raczej wyjątkiem niż regułą. Czyli nakaz zapłaty się uprawomocnia. Potem, wbrew pozorom wierzycielowi jest dość łatwo znaleźć dłużnika- komornik wysyła zapytanie do ZUS, paru banków, zajmie wynagrodzenie czy rachunek bankowy i nawet nie musi znać adresu- choć przy okazji też go dostaje. Sprawa załatwiona- a że dokumenty na które się powód powoływał w skrajnych wypadkach nawet w ogóle nie istnieją? Kogo to obchodzi- przecież jest 2 mln załatwionych spraw.
Ale idźmy dalej. Otóż nakaz zapłaty jest skutecznie doręczony. Załóżmy nawet, że domniemany dłużnik poradził sobie z kretyńskim formalizmem sprzeciwu od nakazu zapłaty- w takiej sytuacji nakaz traci moc (automatycznie) i sprawa jest przekazywana na drogę procesową- gdzie już względnie sensownie się można bronić. Ale- nie tak szybko.... W takim wypadku- „wierzyciel” ma jeszcze jedną piękną możliwość- przed pierwszą rozprawą powód może wycofać powództwo bez zrzeczenia się roszczenia (nie wchodzę w dalsze szczegóły- nie mają one tu żadnego znaczenia)- to w tłumaczeniu na ludzki język oznacza, że sprawy nie ma i tak jakby nigdy nie było. Nic nie zostało prawomocnie rozstrzygnięte, powód może sobie wnosić sprawę ponownie. I w skrajnie cynicznych (choć już należy je chyba nazwać kryminalnymi) przypadkach- a jakże wnosi. Z innym adresem pozwanego oczywiście.
Kto z tego korzysta- przede wszystkim wielkie firmy windykacyjne oraz nawet bardziej fundusze skrutyzacyjne- to drugie coś to fundusze kupujące hurtowo należności do windykacji, najczęściej drobne, od firm telekomunikacyjnych, pożyczkowych, czasem banków. Papierowe pozwy w takich sprawach są zwyczajnie nieopłacalne- zwłaszcza, że często fundusz nie jest w stanie wiarygodnie udowodnić swojego żądania, za to e-sąd wspaniale zmienił opłacalność takiego biznesu.
W trakcie pisania tego posta sobie akurat przypomniałem o sprawie idealnie się do tego nadającej. I nawet mogę ją spokojnie opisywać, bo akurat mojej własnej. Otóż dawno temu, chyba jeszcze w latach 90-tych (choć naprawdę nie pamiętam) pewna wielka firma telekomunikacyjna wymyśliła sobie, że jestem jej winny jakieś 1000 zł. Dokładnie tak- wymyślili sobie. Sprawa więc trafiła do windykacji wewnętrznej, potem normalnej firmy windykacyjnej. Przy każdym kontakcie (a bynajmniej ich nie unikałem- choć potem musiałem wyłączać telefon na noc...) uparcie twierdziłem jedną rzecz- zapłacę co do grosza, ale po wyroku sądowym. Żaden komornik wam nie będzie potrzebny- tylko najpierw mnie pozwijcie, pokażcie papiery i porozmawiamy o nich na sali sądowej. Efekt był taki, że ta „zwyczajna” firma windykacyjna wierzytelność rzekomo należną ode mnie zwróciła do rzekomego wierzyciela. Następnie- hurtem tego typu „trudne i o znikomym stopniu prawdopodobieństwa odzyskania” wierzytelności sprzedano firmie zajmującej się właśnie wierzytelnościami trudnymi. Zapewne za śmieszny procent nominalnej wartości- bo to w większości oczywiście są śmieci, przy których trzeba się narobić, a efekt jest też niewielki. W końcu ci też się odczepili. Wierzytelność, nie dość, że co najmniej wątpliwa to jeszcze dawno przedawniona- ale co tam- teraz mają e-sąd. Jest całkiem prawdopodobnym, że został, lub zostanie przeciwko mnie złożony pozew i oczywiście wydany nakaz zapłaty- bo formalnie wszystko będzie w porządku. Zapewne gdzieś będzie awizowany i prawdopodobnie wróci z adnotacją „nie podjęto w terminie”, czyli się uprawomocni. W taki oto sposób każdy wykona swoją pracę, paru cynicznych cwaniaczków zarobi ładne pieniądze- a wyrok zasądzający ode mnie te pieniądze akurat będzie nieściągalny- ale- przypuszczam, że z tych 2 mln spraw oczywiście dziewięćdziesiąt kilka procent to są normalne, prawdziwe i niesporne wierzytelności- ale co zresztą???? To jest powiedzmy 50 albo i 100 tys wyłudzonych wyroków sądowych. Przestępstwo doskonałe- bo pojedynczej osoby, która by robiła coś niezgodnego z prawem, a nawet moralnie szczególnie nagannego- praktycznie nie ma.
Zastanawiam się tylko jak długo by trwał zmiana tej patologii, gdyby przez przypadek wyroki tego typu otrzymało parę osób które mogą coś z takimi rzeczami zrobić.... Oczywiście- powodem w tym wypadku powinna być raczej firma zagraniczna i kwoty powinny być relatywnie niewielkie, aby można je było w miarę szybko ściągnąć z pensji, powiedzmy ministerialnej? Ale tak to właśnie działa- i w miarę wzrostu ilości e-wyroków prawdopodobieństwo takiego zdarzenia rośnie. Zobaczymy.

Turystycznie

Byłem proszony o zdjęcia, ale przyznam się, że nie jestem w ich robieniu najlepszy- za to generalnie doceniam sztukę i lubię piękno- więc znalazłem zestaw dobrze zrobionych zdjęć z Argentyny. Wrto się podzielić. Co prawda opisy są po francusku lub dość słabym hiszpańskim, ale same zdjęcia są naprawdę niezłe. Link tu. W większości tych miejsc sam nie byłem- cóż, to jest olbrzymi kraj. I przepiękny.
Oraz drugi drobiazg- dość ekstremalny filmik- nieco nietypowe przejscie przez autostadę. Zresztą zwróćcie uwagę, że chyba nie było tam żadnej stłuczki. Przyznam się też, że tu przy przechodzeniu przez zwykłe ulice czy aleje (5-6 pasów, zazwyczaj jednokierunkowe) zachowuję się już jak tutejsi- czyli nie zwracam uwagi na światła, a na to, czy mogę przejść... Zresztą przy znacznie lepszych drogach niż w Polsce, wypadków jest tu sporo więcej (choć nie jestem tego pewien, bo nie wiem jak ofiary śmiertelne są tu liczone- bo w PL w taki sposób, że statystyki są mocno zaniżone)

Cynizm i brutalna siła, czyli dalej o polityce

No i dziś stało się- La Presidenta ogłosiła, że właśnie skierowała do Kongesu projekt ustawy o nacjonalizacji YPF (znaczy narodowego koncernu naftowego, aktualnie własności hiszpańskiej spółki Repsol). Dla jasności- oczywiście Rapsol kasę za YPF dostanie i jak najbardziej może w tej sprawie się wybrać do względnie przyzwoitych, a na pewno niezależnych, sądów.
Konflikt argentyńskiego rządu z Repsolem trwał od pewnego czasu, z istotna eskalacją w ostatnich tygodniach.
Dla przypomnienia- o co chodziło? Dokładnie o politykę energetyczną rządu. Otóż- argentyński rząd uważa, że należy jak najszybciej zaprzestać eksportu ropy oraz zwiększać krajowe wydobycie. Repsol zapewne niespecjalnie był w stanie to robić, zwyczajnie mając problemy ze spłatą swoich długów. W ostatnich tygodniach rządy poszczególnych prowincji Argentyny cofnęły Repsolowi-YPF 15 koncesji na wydobycie ropy i gazu- z powodu braku eksploracji złóż.
Czas na drobną dygresję i nakreślenie sytuacji- otóż Argentyna wydobywa ropę w ilościach pozwalających na zaspokojenia krajowego zapotrzebowania w 50-70%, ale złoża są położone daleko na południu, a popyt oczywiście w regionie Buenos Aires i względnie gęsto zaludnionej środkowej części kraju. Więc Repsol uznał, że woli z południa wywozić ropę i sprowadzać gotowe produkty do Buenos Aires. To się nie podobało rządowi zarówno z powodów merkantylistycznych, jak też polityki energetycznej- zwłaszcza, że Argentyna jest importerem netto ropy. Poza tym, jak wiadomo, jest olbrzymim producentem biopaliw oraz olejów spożywczych, które zawsze na paliwo można przerobić. Co najwyżej ich cena wzrośnie w Europie...
Zresztą, jak mi się wydaje- bo oczywiście nie mogę dokładnie wiedzieć, jakiś czas temu Repsol sprzedał dość okazyjnie sporą cześć udziałów w YPF tutejszym, dość zamożnym przemysłowcom, zdaje się mającym dobre relacje z rządem. Cóż- kasa zawsze fajna rzecz, ale jak widać, nie przysłania polityki państwowej.
Za to przyznam, że jedna z rzeczy nieco mi umknęła. Otóż w tutejszym klonie „Gazety Wyborczej” dziś był artykuł na całą pierwszą stronę, że pod wpływem rządu hiszpańskiego cała Unia Europejska solennie potępiła działania Argentyny- czy coś takiego, widziałem tylko nagłówek, gazety nie kupiłem, a po publikacji projektu ustawy tamten temat jakoś mocno przycichł. Ale rząd hiszpański oczywiście się odezwał, że to „naruszenie tradycyjnych dobrych bilateralnych stosunków” i że „za parę dni przygotują odpowiedź, jakie środki podejmą, aby odpowiedzieć na tą decyzję”. Czyli tak w skrócie, to mogą sobie i tym sami dobrze o tym wiedzą... Embargo? Argentyna tego prawie nie zauważy, Chińczycy się ucieszą, a co biedniejsi mieszkańcy Europy przejdą na dietę bezmięsną.
Więc tak naprawdę- to posprzątane. W Kongresie spora większość dla tej ustawy jest- nawet najbardziej zajadła opozycja twierdzi tylko, że rząd nie ma większej wizji samowystarczalności energetycznej, a to jest populizm i już nie ma dużego znaczenia po cofnięciu koncesji na eksplorację, ale i tak raczej z tego wynikało poparcie dla projektu niż zamiar odrzucania go. Zresztą i bez tego partia rządowa ma większość.
Ale- to jest kolejne poważne ostrzeżenie o dzisiejszym świecie. Rządzi ten, kto ma surowce energetyczne oraz siłę- militarną czy polityczną, aby je kontrolować. Bankrutująca Hiszpania takiej siły nie ma. Naprawdę niezwykle skuteczna dyplomacja argentyńska pozwala uzyskiwać tą siłę do obrony żywotnych interesów państwa.
I oczywiście, zapewne też rzecz, którą będziemy widywać coraz częściej. Kraje, które nie są uzależnione od eksportu ropy, w miarę mozliwości będą go po prostu zakazywać. Po Iraku, Libii i sankcjach wobec Iranu, ilość roy dostępnej na wolnym rynku gwałtownie maleje. Wkrótce- może kwestia lat, a może tylko miesięcy kupią ją tylko silni. Dla innych nie będzie. Za żadne pieniądze.
Teraz cyniczny kawałek- ta argentyńska rodzina ma ponoć 25% akcji YPF- oczywiście też zostanie wywłaszczona, zakładając, że plotki o cenie za jaką Repsol próbował sprzedać YPF w ostatnich tygodniach są prawdziwe- to jest mowa o 25% z 12 mld dolarów, czyli 3 mld. Nie jest wykluczone, że jakaś część z tego może wprost do rządzących. I ja teraz powiem- i co z tego? To jest jakieś 70 dol. na jednego mieszkańca Argentyny. W porównaniu do 250 dol miesięcznie na ZUS w Polsce- to mogę odpowiedzieć- i co to jest? Podajcie mi numer konta, sam te drobne wyślę, uczciwie zapracowali.

Burza, czyli o prowadzeniu polityki państwowej dalej (i pewnie nie koniec)

Właściwie każdy wpis o polityce argentyńskiej powinienem zaczynać od stwierdzenia, że jest to w wielu punktach jakby historia alternatywna Polski. Kraje o podobnej liczbie ludności, relatywnie zbliżonej sile gospodarczej i potencjale politycznym, a 15 lat temu właściwie zestaw problemów był prawie taki sam- postępująca deindustrializacja, sypiąca się infrastruktura, klasa polityczna przeżarta obcą agenturą do stopnia wątpliwej lojalności armii i służb specjalnych.
To się drastycznie zmieniło tutaj w 2003 roku. Zresztą gorzej już być nie mogło. Oprócz tego wszystkiego przestały działać banki i nie było pieniądza w obiegu. Praktycznie żadnego. Tutejszy klon Balcerowicza, mając za doradcę Jeffreya Sachsa (dokładnie tego samego, który w 1990-91 doradzał Balcerowiczowi) wprowadził reformy. A że Argentyna jest republiką prezydencką, władza jest bardziej skoncentrowana, to i tutejsza wersja planu balcerowicza była wprowadzona konsekwentniej. Sprywatyzowano wszystko, nie tylko zbrojeniówkę, ale również drogi i koleje, koncesji górniczych udzielano z całkowitym zwolnieniem od podatków. Kto na prywatyzacji miał zarobić to zarobił, zwykli ludzie całkiem przyzwoicie żyli z kasy z wyprzedaży państwowego majątku i coraz większych kredytów. Aż się skończyło- jak wiadomo.
Kiedy już nikt nie chciał pożyczać, nie było co sprzedać- wszystko się pięknie zawaliło. To było nowe otwarcie w roku 2003.
Kraj znajdował się w stanie dokładnej ruiny. Nieliczne przedsiębiorstwa, które nie upadły po prywatyzacji przestały działać, kiedy zamknięto banki. Pieniędzy w obiegu nie było, przez chwilę zapanował kompletny chaos, następnie poszczególne prowincje rozpoczęły druk własnych zamienników pieniądza. Bezrobocie znalazło się przez moment w okolicach 60%, a głodni ludzie rabowali supermarkety. Argentyna przestała obsługiwać zadłużenie zagraniczne- co oczywiście było jednym ze skutków katastrofy, a nie jej przyczyną.
W takim momencie władzę objął ś.p. Nestor Kirchner. Nastapił pod jego rządami natychmiastowy zwrot w polityce. Cele jakie postawiła sobie administracja Kirchnera były w takiej sytuacji dość proste- odbudowa równowagi budżetowej (i tak nie było innego wyjścia), odbudowa przemysłu i w dalszym etapie poprawa infrastruktury, jednocześnie zwiększanie siły państwa i jego usamodzielnienie, także przez zwiększanie niezależności od międzynarodowych korporacji.
Realizacja tej polityki oczywiście już nie była taka prosta, choć brzmi prosto. Najpierw wprowadzono „stan wyjątkowy w gospodarce”. Na rok. I tak trwa do dziś, co roku przedłużany...
Na jego mocy prezydent ma możliwość wydawania dekretów z mocą ustawy, obowiązują cła eksportowe oraz do czasu spadku bezrobocia poniżej 10% (co już nastąpiło) obowiązywały duże utrudnienia w rozwiązywaniu umów o pracę. Wskutek słabości peso, braku dewiz i przez to niemożności importu- oczywiście krajowy przemysł szybko zaczął się odbijać od dna. A że podstawowym towarem eksportowym Argentyny jest żywność, cła eksportowe miały podwójny skutek- dawały dochody budżetowe i sprawiały, że lokalne ceny żywności były poniżej cen światowych- co dawało pewną ulgę jeszcze pogrążonym w nędzy Argentyńczykom. Oprócz tego pozostawał problem pewnej odbudowy dumy narodowej- kraj który zawsze się szczycił tym, że był najbardziej „biały” i cywilizowany w Ameryce Łacińskiej nagle pogrążył się w nędzy. To też się udało. Dzięki liberalnej polityce podatkowej (znaczy faktycznie oparciu budżetu o cła importowe i eksportowe i nie egzekwowaniu podatków prawie w ogóle) prowadzenie działalności gospodarczej stało się bardzo proste. Te ułatwienia podatkowe jednakże nie dotyczyły międzynarodowych koncernów- wręcz przeciwnie, wobec nich przepisy stosowano (i nadal się stosuje) bardzo skrupulatnie. Odzyskanie podstawowej infrastruktury państwowej też było racją stanu. Przykładem jest tu koncern Lockheed-Martin, ówczesny właściciel fabryki samolotów w Cordobie- który tą fabrykę (gdzie zbudowano w 1950 r. pierwszy myśliwiec odrzutowy- jako piąty kraj na świecie, po III Rzeszy, UK, USA i ZSRR) zamienił w prymitywną montownię, łamiąc dokładnie umowę prywatyzacyjną. Otóż koncern ten grzecznie oddał fabrykę i ruszyła tam z powrotem produkcja samolotów argentyńskiego projektu. W międzyczasie zrestrukturyzował dług (płacąc w przybliżeniu 1/4) , wobec IMF spłacił go w całości, wobec pozostałych wierzycieli jest on regularnie spłacany- bez zaciągania nowych pożyczek.
Przesuwając się o kilka lat do przodu- Nestor Kirchner wygrał kolejne wybory, a następne- jego żona. W tym czasie określono znacznie ciekawszy, z mojego punktu widzenia, kierunek polityki. Wobec kończących się na świecie zasobów ropy naftowej rząd tutejszy podjął dość radykalne kroki mające ten kraj zabezpieczyć przed chaosem związanym z brakiem dostaw. Cóż- Argentyna to nie USA, które mogą wysłać lotniskowce i Marines aby załatwić sobie złoża, musi działać inaczej. Więc- po pierwsze, w miarę możliwości paliwa ropopochodne zostały zastąpione gazem ziemnym (w istocie każdy częściej używany samochód w Buenos Aires ma instalację gazową), przez politykę celną zamiast eksportować ziarno soi, jest ona w dużej części przerabiana na biopaliwa (i eksportowana- ale tego można w każdej chwili zaprzestać). A od niedawna trwa wojna rządu z firmą Repsol, właścicielem YPF (narodowego koncernu naftowego, wydobywającego jeszcze całkiem sporo ropy, choć ta ilość od 98 roku spada) . Otóż Repsol, zgodnie z logiką międzynarodowego koncernu wydobywał ropę, sprzedawał i transferował zyski do macierzystej Hiszpanii, przy okazji obejmując sporo działek górniczych w Argentynie i nie przykładając się do nich zbytnio. Otóż obecnie, rząd, dążąc do samowystarczalności energetycznej zażądał reinwestowania zysków w zwiększanie wydobycia (co oczywiście daje dalszy zarobek dla koncernu), ale jest jeden drobiazg- to jest koncern hiszpański i jego obecna sytuacja finansowa jest podobna do całej hiszpańskiej gospodarki. Czyli zwyczajnie- nie ma forsy i nie ma skąd pożyczyć. W ciągu ostatnich dwóch tygodni poszczególne rządy prowincji odebrały Repsolowi 15 koncesji, kurs akcji leci w dół, a ta firma dość panicznie szuka nabywcy na YPF. Obecna oficjalna cena jest już dość okazyjna- 12 mld dolarów (mnie nie stać, więc się nie przejmuję).  Kolejnymi drobiazgami jest prawie hurtowa budowa elektrowni wodnych, w ostatnim czasie też wiatrowych (Patagonia to jeden z najlepszych rejonów świata do tego) i uruchomienie kolejnej elekrowni atomowej. Po co to wszystko? Otóż dziś czytałem krótką, ale przytomną analizę- otóż to jest oczywiście gra na peak oil, ale też na wojnę chińsko- amerykańską. Zarówno usuwanie amerykańskiej agentury z armii i służb, jak też uniezależnianie przemysłu od importu służy właśnie temu- niezależności i neutralności w czasie wojny. Neutralności, która umożliwi dochodowy handel z obydwoma stronami (lub tą, która będzie panować nad szlakami żeglugowymi). Cóż- z tym się całkowicie zgadzam. I pokazuje to też, że czasy liberalnej polityki się skończyły. Kto się dziś przygotuje do nadchodzącej burzy ten zyska, kto jutro, ten może uratuje skórę.
I tym optymistycznym akcentem czas zakończyć.

Dzięń Meki Pańskiej

Jeśli napiszę, że dziś wspominamy dzień, kiedy Żydzi, rękoma Rzymian, zabili Zbawiciela- to zapewne zostanę nazwany antysemitą. Więc właśnie to piszę.
Skoro sprawę mojego antysemityzmu mamy już omówioną (co prawda innych przesłanek do tego chyba nie ma, ale ta w ostatnich czasach raczej wystarcza), to mogę wraz z życzeniami wesołych i spokojnych świąt (to dla wierzących na pokaz, ateistów i agnostyków) oraz, dla wierzących, przypomnienia, że Chrystus poświecił życie, a nas zaledwie zobowiązał do dawania świadectwa prawdy całym naszym życiem i postępowaniem.
Jak też- drobny prezent dla zainteresowanych historią- otóż znany antysemita, David Irving (podstawy do takiego stwierdzenia są co najmniej tak mocne jak w moim wypadku, więc chyba można to pisać), udostępnił sporą część swoich książek na stronie internetowej. Dla tych, którym nazwisko to nic nie mówi- jeden z najrzetelniejszych historyków specjalizujących się w historii Niemiec i Europy lat 30-tych i II w.ś. Jako jedyny dotarł do wielu, nieznanych wcześniej źródeł i, posiadając doskonały warsztat, potrafił je najeżycie weryfikować, choć bardzo kontrowersyjnie interpretować. Ale- tu sąlektury. Krytycznie czytając, zdecydowanie warte zapoznania się.

Kingdom of Saudi Arabia, czyli zgadywanie przyszłości na podstawie wiedzy o teraźniejszości

Istnieją zwolennicy twierdzenia, że z ropą i gazem jest na świecie wszystko w porządku, a recesja i rosnące ceny są spowodowane wyłącznie nieodpowiedzialną polityką banków centralnych, a ludzie ci  opierają się na oficjalnych danych- więc powiedziałem SPRAWDZAM.
Otóż zacząłem się przyglądać Arabii Saudyjskiej- ponoć największemu producentowi ropy na świecie. Piszę ponoć, bo po spędzeniu kilkudziesięciu godzin na researchu wszelkiego rodzaju stwierdzam, że nie wiem dokumentnie nic o tym kraju. Wiem jedynie tyle, że właściwie wszystkie oficjalne informacje wychodzące z tego państwa są kompletnie niewiarygodne. Ten kraj jest w praktyce niewiele mniej hermetyczny niż Korea Północna, znacznie bardziej niż np. Kuba i w stopniu porównywalnym ze Związkiem Radzieckim lat 30-tych i późniejszych.
Pomyśleć, że interesowało mnie tylko wydobycie ropy.... Więc od tego zacząłem. Oficjalne dane mówią o okolicach 10 mln baryłek dziennie. Następną rzeczą, którą należy sprawdzić to zużycie krajowe- czyli ile z tego jest eksportowane- inaczej to mogą być dowolne liczby i tak dla światowego rynku nie mają znaczenia. Otóż krajowe zużycie to jest ponad 2,5 mln baryłek dziennie. W porządku, nie wiem co to naprawdę znaczy, dopóki nie porówna się do populacji i poziomu życia. Otóż, według oficjalnych danych liczba mieszkańców wynosi około 25 mln, w tym około 30% najemnych robotników z zagranicy (znaczy pracowników fizycznych, czym Arab nie para)- którzy zarabiają takie pieniądze, że w konsumpcji energii uczestniczą w niewielkim stopniu. Dalej- kobiety nie prowadzą samochodów. Jest to zabronione. Liczba samochodów na głowę mieszkańca jest pomiędzy Grecją a Estonią (to wygląda na wiarygodne- choć cholera wie...) Więc zużycie ropy na mieszkańca powinno być nieco wyższe niż w Polsce, czy nie-tak-najbogatszych państwach UE, a wyraźnie niższe niż w USA. Więc sprawdzamy- Polska 600 tys baryłek dziennie, jakieś 36-37 mln mieszkańców, USA- 13,5 mln baryłek dziennie, ok 280 mln mieszkańców. Ups... Coś się nie zgadza. Mogę zrozumieć, że przy śmiesznie taniej benzynie zużywa się jej więcej niż w Polsce, ale 3 razy więcejna głowę niż w USA??? Zwłaszcza, że w Polsce coś tam się jeszcze produkuje, przewozi najpierw podzespoły, potem gotowe produkty, kraj tranzytowy, itp. W Arabii NIC. Ten kraj tylko konsumuje. Dobra, coś tu nie gra. Albo dane o krajowym zużyciu, a co za tym idzie wydobyciu ropy są kompletnie nieprawdziwe, albo dane o populacji. Albo oczywiście obydwie te liczby. Ale cóż- kraj który z premedytacją (bo jak inaczej nazwać niezauważenie 2/3 mieszkańców w w miarę zamożnym i mocno zbiurokratyzowanym państwie?) kłamie o wielkości własnej populacji ma być wiarygodny w innych sprawach statystycznych? Nie żartujmy. Więc najpierw zacząłem od danych dotyczących liczby telefonów komórkowych- ciekawe... ponoć wychodzi 180 na 100 mieszkańców. To jest lekki absurd. Wszystkich mieszkańców, czyli włącznie z małymi dziećmi i osobami cierpiącymi na ciężką awersję do tego typu gadżetów- czyli wychodzi ponad 2 sztuki średnio na użytkownika. Choć znam osoby mające po 5 komórek- to jednak to nie jest norma i jako sytuacja w całym społeczeństwie wygląda niewiarygodnie. OK- spojrzałem dalej- oczywiście, większość z tego jest rzekomo zarejestrowana w państwowej firmie... Dane te wyrzuciłem do kosza, gdzie ich miejsce. Dalej nic nie wiadomo. Poszukiwania trwają- tym razem skupiłem się na danych ze źródeł usytuowanych całkowicie poza KSA (Kingdom of Saudi Arabia- dla niekumatych)- coś jest- facebook users!!! Zgodnie z ostatnimi danymi jest to 5 mln 153 tys. W porządku, teraz trzeba to do czegoś porównać. Weźmy pod uwagę, że KSA jest częścią wspólnoty krajów arabskojęzycznych i Facebook, bardziej niż inne portale społecznościowe pełni rolę informacyjną pomiędzy poszczególnymi państwami i wewnątrz nich. W pozostałych krajach arabskojęzycznych (czyli nie tylko arabskich!!) liczba użytkowników Facebooka to jest co najmniej 80% użytkowników Internetu, zresztą w podobnej pod tym względem grupie- czyli krajach hiszpańskojęzycznych, liczby te są zbliżone. Więc- porównujemy to z oficjalnymi danymi o dostępie do Internetu w Arabii Saudyjskiej- i wychodzi poniżej 40%. Znów- coś nie tak. Dla porównania- Argentyna, kraj formalnie nieco biedniejszy niż KSA, 40-42 mln mieszkańców, 18+ mln facebook users. Stosując to samo przełożenie, wychodzi około 14 mln mieszkańców... Może trochę więcej, patrząc na ograniczenia kobiet. Teraz z drugiej strony- mamy badanie na podstawie ilościświatła emitowanej przez miasta, obserwowanej przez satelity. Super technologia, ale wymaga jednej rzeczy- przynajmniej jednej próbki miejscowości, gdzie dane są rzetelne. W wypadku Arabii Saudyjskiej był to sondaż przeprowadzony w aglomeracji Mekki- i to był błąd, znów zaufanie do władz KSA- ale może działał, dane z innych krajów wyglądają całkiem sensownie. Z ekstrapolacji tego sondażu przez badanie ilości światła w nocy w aglomeracjach wyszła populacja ok 32 mln. Kolejna zagadka.
To nowa metoda- otóż jednym z dających się ustalić faktów jest to, że w Arabii Saudyjskiej Arabowie nie parają się praca fizyczną. Jest to porównywalne do Kalifornii, gdzie tego typu prace wykonują raczej Meksykanie, choć jest też nieco białych. W Kalifornii odsetek „Latino or Hispanic” to około 40%, więc można założyć, że w KSA jest podobny lub nieco wyższy. Znaczy oczywiście nie Latynosów, a imigrantów z innych krajów muzułmańskich. Dalej nic nie wiem.
Oficjalne dane o imporcie zbóż- 12,9 mln ton. Zbliżone do konsumpcji takich krajów jak Egipt, czy Iran- oba po około 70 mln mieszkańców- to już chyba kompletna bzdura, ale dalej nie wiadomo. Choć oczywiście, jeśli uznać, że dane o populacji są tylko trochę zawyżone, za to znajduje się tam duża „ciemna masa” nielegalnych imigrantów, równa 50% obywateli to zaczyna mieć sens. Populacja Arabii Saudyjskiej by wynosiła około 60-70 mln mieszkańców i wszystkie dane zaczynają się zgadzać. Ale to jest absurdalne. Jedyne o co były oskarżane władze KSA to właśnie zawyżanie liczby własnych obywateli i mieszkańców w celu sprawiania wrażenia kraju potężniejszego w porównaniu do sąsiadów i Izraela. Na tle tego najprawdopodobniejsza konkluzja brzmi- Dom Saudów fałszuje wszystkie statystyki w taki sposób aby wyglądało, że zaniża populację, podczas kiedy ją zawyża. Przy okazji- próbowałem np. ustalić wielkość importu kawy, wiedząc jaka rolę pełni w społeczeństwie i mogąc porównać spożycie na osobę. Niestety też nie zadziałało, okazało się, że w Arabii Saudyjskiej jest obszar uprawy kawy i produkcja jest kompletnie nie znana. Czyli ta statystyka nie działa. Jeśli ktoś potrafi wymyślić coś, co pozwala choć w przybliżeniu określić populację (znaczy jakąkolwiek rzecz powszechnie używaną, nad której statystykami nie ma kontroli rząd KSA), zapraszam do komentarzy- spore wyzwanie intelektualne.
Ale, po przegranej walce o dane dotyczące populacji KSA można wrócić do ropy. Tu też jest ciekawie. Zgodnie z oficjalnymi danymi wewnętrzne zużycie ropy rośnie o ok. 6% rocznie. Patrząc na to i na fakt, że np. w energetyce ropa jest bardzo szybko zastępowana gazem trudno w te dane uwierzyć. Delikatnie mówiąc. Otóż kolejne fakty- imigracja do KSA na pewno nie zbliża się nawet do tego poziomu. Standard życia ewidentnie ulega powolnemu, ale systematycznemu spadkowi. Konkluzja jest jedna- peak oil w Arabii Saudyjskiej już nastąpił. Tej informacji, jak widać, nie sposób zweryfikować- chyba, że ktoś znalazłby sposób na dotarcie do danych o populacji i migracji do KSA- ale za to, jak się orientuję grozi tam kara śmierci.
Konkluzje są jak zwykle ponure. Arabia Saudyjska z dużym prawdopodobieństwem podaje publicznie fałszywe dane dotyczące wydobycia ropy. Oznacza to, że światowy peak oil już nastąpił. Co więcej przybliża to świat do punktu w którym ilość ropy na wolnym rynku będzie znikoma, więc kraje- importerzy będą przeżywać stan kompletnego załamania gospodarczego. Dalej patrząc, jeśli obecny wzrost krajowej konsumpcji w KSA to jest kompletny fake (co jest prawdopodobne), można szacować poziom spadku wydobycia ze złóż konwencjonalnych. I jest to optymistyczne. Wzrost rzekomego zużycia krajowego o 6% oznacza rzeczywisty spadek wydobycia o 1,5% (gdyż eksport- w miarę rzetelny, jest 3-krotnie większy niż rzekome zużycie krajowe), a spadek dostępności ropy o tę wielkość jeszcze pozwala mieć nadzieję na przestawienie się na inne źródła energii.
Pożyjemy, zobaczymy, ale od strony inwestycyjnej (obiecałem, że tak czasem będzie) oznacza to, że skok światowych cen ropy i/lub kolejna faza recesji jest bliżej niż myślimy, a inwestycje w spółki wydobywcze, jeśli nie grozi im nacjonalizacja są lepsze niż myślimy. A poza tym, świat jaki znamy jest bliżej końca niż komukolwiek poza skrajnymi sceptykami się wydaje.....